Dawne rejsy żeglarskie były długie i wyczerpujące zarówno dla ciała jak i ducha marynarzy. Jedyną przyjemną myślą i siłą napędową do codziennej walki z morzami i oceanami była myśl o porcie do którego zmierzał żaglowiec i czekające tam nich…
No właśnie… Co tak ciągnęło marynarzy do portów? Czy tylko wizja suchego lądu i kilku dni odpoczynku od morderczej pracy na pokładzie? Na co wydawali wszystkie zarobione ciężką pracą pieniądze w ostatnim rejsie, co powodowało konieczność zaokrętowania się na następny wypływający z portu żaglowiec?
„Portowe uciechy”
Jako podpowiedź dodam tylko, że siedząc obecnie w przeznaczonych dla turystów tawernach czy kaszubskich checzach myślę czasami, że przed wiekami wstęp do nich mieli tylko zasłużeni bosmani, szyprowie, czy marynarze, którzy opłynęli przylądek Horn, a przy głównym stole stały podpisane krzesła kapitanów, na których nikt nie śmiał usiąść…